- Jeżynowe latte na owsianym, albo piernikowe z vege pianką
– rozważała Natalia, stojąc w kawiarnianej kolejce i wypowiadając swoje
wątpliwości bezgłośnie w szal zawinięty na brodzie. Świat zanurzony w grudniowym
deszczu, który z roku na rok dziwił coraz mniej, dogorywający w poświątecznym marazmie
przebodźcowania jedzeniem i społecznymi interakcjami, Natalia usiłowała nieudolnie
porzucić za drzwiami kawiarni, organizując sobie samodzielny seans dobrostanu w
prezencie na nowy rok.
- Dwa dziewięćdziesiąt dziewięć za owsiane, za piankę i za
jeżyny. Na rany Chrystusa nie jesteś
Carrie Bradshaw, żeby biegać codziennie z kubkiem po ulicy, i na pewno to nie
jest Nowy Jork – wewnętrzny głos był jednak zawsze w formie.
Natalia
westchnęła. Potrzebowała natychmiastowo utopić podpełzające do niej znienacka stany lękowe w cukrze, choć
wiedziała, że wyrzuty sumienia po tym akcie niefrasobliwości wpędzą ją w kolejne.
- Przynajmniej nie palę –
pomyślała i to błogosławieństwo kojącej autorefleksji spłynęło na nią
niczym rozwiązanie wszelkich zmartwień.
- Piernikowe love z vege pianką – usłyszała. I był to głos,
który wcale nie pochodząc z niej samej, był jednocześnie tak schizofrenicznie
znajomy, że nagle jej ciało wykonało teleportację z fikołkiem i skręciło się w
sobie niczym podgrzewany kawałek plastiku. Spojrzała odruchowo, acz czujnie na
postać poprzedzającą ją w kolejce i rozpoznała ją natychmiast.
- Alicja – usta Natalii wypowiedziały to imię bardzo ostrożnie,
również w szal, a następnie rozciągnęły się w nerwowym uśmiechu i zastygły
niepewnością.
- Jesteś nową, inną osobą. Nie musisz uciekać. Spróbuj czasem
zachowywać się normalnie – usłyszała życzliwą uwagę z podświadomości. Napełniła
się więc wyczekująco oddechem i – Wszechświecie napierdalaj! – wyrzekła
odważnie zaklęcie dla dorosłych. Jak w zwolnionym tempie zobaczyła, jak profil
Alicji zmienia kierunek i milimetr po milimetrze łapie ją na swój celownik.
Namierzona Natalia jakby skurczyła się w sobie starym neurozwyczajem, ale zaraz
przypomniała sobie, że jest już duża i pewna siebie, więc zafalowała w zaufaniu
do życiowego nurtu i postanowiła pierwsza zaprezentować swoją dojrzałość
emocjonalną.
- To samo – wypaliła. – To samo miałam wziąć – uśmiechnęła się. I
– to samo – potwierdziła raz jeszcze sprzedawcy, kiwając głową entuzjastycznie
niczym samochodowa maskotka. Przytknęła do czytnika swój malutki portfelik na
malutkie pieniążki i przesunęła się o krok. Stały teraz obok siebie, Alicja i
Natalia – dwie przyjaciółki z czasów mroku gęstego jak asfalt i niekończącej
się degrengolady. Dwie przyjaciółki, które przetrwały razem pokusy skoku z dwucyfrowego
piętra na głowę i masowej egzekucji wszystkich mężczyznopodobnych w stolicy.
Alicja i Natalia – dwie przyjaciółki, które nie widziały się od dziesięciu lat.
Twarz Alicji zmieniała się, jakby ktoś wyświetlał na niej
projektorem edukacyjny film o pogodzie. Trochę mrugała, trochę nerwowo grzebała
w torebce. Wreszcie roześmiała się perliście, co wystraszyło Natalię
najbardziej. O co tak się wtedy pokłóciły? – próbowała sobie przypomnieć.
Kiedy dwa tekturowe ekokubki, pokryte śmiercionośnymi
chemikaliami parowały już niewinnie na stoliku przy oknie, dwie przyjaciółki
usiadły naprzeciwko siebie w milczącym akcie o nieagresji, by sprawdzić, której
wiedzie się gorzej. Dziesięć lat temu walka była nierówna, bo Alicja zawsze miała
w zanadrzu szach mat swoim kredytem we frankach i chorymi kotami. Tym razem z
dwójką dzieci i rozstaniem Natalia znowu miała szanse.
Zaczęły niewinnie, od „ale się nic nie zmieniłaś” przez „dobrze
ci w tym kolorze”, aż doszły do „dalej mieszkasz tam, gdzie wtedy”? I obie
wiedziały, że to pytanie było jednocześnie hasłem do przegrupowania wojsk.
Przez chwilę nastała cisza bezdenna, jakby całą kawiarnię wchłonęła kosmiczna
grzybnia, a później, kiedy dźwięki zaczęły na nowo wsączać się do ich świata,
dziewczyny przyjęły strategiczne pozycje bojowe i zmierzyły wzrokiem wzajemnie
swoją wyćwiczoną obojętność. Natalia, żeby wytłumaczyć, dlaczego po dziesięciu
latach znowu wróciła do swojego małego mieszkanka na poddaszu, musiała wytoczyć
najgrubsze działa.
- Przeprowadzaliśmy się z Tomkiem kilka razy, ale wiesz jak to
jest, potrzebowaliśmy coraz więcej miejsca, pojawiły się dziewczynki – przyoblekła uśmiech spełnionej matki – udało nam się kupić piękne mieszkanie z
ogródkiem, cieplutkie, jasne, z zielenią za oknem, przy samym metrze – rozmarzyła
się własną wizją fabrykowaną na potrzebę chwili, aż na moment sama zapomniała, że
już tam nie mieszka. - Ostatnio tak bardziej no wiesz, dzielimy się opieką,
więc no, jakby.. mamy dwa domy – Natalia usiłowała jeszcze wybrnąć z mieszkaniowej pułapki trybem miękkiego lądowania.
- Czyli się rozstaliście? – Alicja zlustrowała ją laserowym
spojrzeniem i Natalia poczuła na żołądku ciężkość znaną jej z dwudziestu lat
rodzicielskich interwencji, a zaraz potem bunt każdej komórki w swoim ciele.
- Trzeba było jednak iść w to błoto ze swoim piernikiem w
kubku zamiast się godzić na tą lewatywę – usłyszała w głowie i postanowiła zastosować
sobie potajemnie sztuczne oddychanie w szal, w celu uspokojenia. Wyprostowała
się po nim jeszcze mocniej, by być wyższą i fajniejszą i siorbnęła bitej vege
śmietany.
- A Ty? Gdzie teraz mieszkasz? – przystąpiła do kontrataku.
Alicja zapatrzyła się w szarość za oknem, następnie w śliwkowość swoich
paznokci, w baristę przy ekspresie, w sąsiednie istoty przy stoliku, a na końcu w but. I
Natalia pojęła, że Alicja denerwuje się o wiele bardziej niż ona.
- Też mieszkam tam, gdzie wtedy – roześmiała się wreszcie głośno
i filmowo, a Natalia zaczęła mieć podejrzenia, że jej szaleństwo się nasiliło.
– No i też tak mieliśmy w pewnym momencie, że zaczęło brakować nam miejsca.
Miecio odszedł ale zaraz potem pojawiła się Halinka, Dyzio, jej brat, potem
Terra, z chorobą autoimmunologiczną i Janosik. A wiesz, była jeszcze Nana, która
do końca sikała na wszystko, i Felek; także wiem, o czym mówisz – Alicja
pokiwała głową ze zrozumieniem, a Natalia całkowicie bez niego.
- To ile teraz masz? Kotów? – spytała niepewnie.
- Teraz mam pięć, ale z Wojtkiem mieliśmy przez chwilę siedem.
Tylko Miecio odszedł, moim zdaniem ta pierdolnięta lampucara z pierwszego
piętra go otruła. Twierdziła, że jej sikał na kwiatki, kretynka. A Wojtek mi
zajebał Dyzia, jak się tchórz wynosił. Skurwysyn.
Tym razem Natalia
pokiwała już ze zrozumieniem, gdyż przypomniała sobie bardzo dokładnie i bardzo
somatycznie uczucie bezwładnego ciężaru jaki towarzyszył jej podczas
współdzielenia życia z ówczesną wiecznie podkurwioną przyjaciółką. Alicja
bowiem epatowała zawsze złością o sile elektrowni jądrowej, generującą analogicznie
od wszechświata coraz więcej szajsu: chore koty, niedorozwinięci kolesie, brak
chajsu, wojny, wojenki i wszelkiego rodzaju katastrofy.
- Ostatni koleś jakiego pamiętam też cię okradł* – zagadnęła
Natalia, coraz lepiej odnajdując się w tej gęstej energii.
- Który?
- Ten jakiś, co miał żonę, co do niej pisałaś, i jarałaś zioło z
jego matką, pamiętasz?
Alicja pokręciła przecząco głową, a Natalia odniosła wrażenie,
że naprawdę szuka w pamięci bohatera tych historii. I najwyraźniej nie były one dla
niej wcale na tyle doniosłe, by zapisał się trwale w jej kronice
nieszczęśliwych epizodów.
- A Wojtek to kto?
Alicja przewróciła oczami.
- Kurwa no, nic nie zdradzało z początku, że jest
niedorozwinięty – pokręciła głową z autentycznym autoniedowierzaniem. –
Normalnie ubrany, nie jak jakieś wyrośnięte dziecko albo żul. Normalnie z nim
można było pogadać. Nie miał jakiś zawieszek słownych, nie paplał jakby był
wiecznie na haju. Nie gadał w kółko o dupach albo siłowni, serio. Byliśmy nawet
w teatrze kilka razy. Znajomych miał spoko. Takie kółeczko wzajemnego ruchania,
ale szło się z nimi czasem spotkać. Nie zapijał się jak menel. W miarę czysty
jak na faceta, nie śmierdzący. No i miał swoje pieniądze. Normalnie kupował
jedzenie do domu, nie wyżerał mi lodówki i nie udawał wiecznie zgubionego portfela.
Dokładał się do czynszu, pracował. Jakieś filmy montował. Nie do końca ta praca
była może stabilna i stała, ale dzięki temu miał sporo czasu i ponaprawiał
mi mnóstwo rzeczy w domu. A nic przy tym
nie popsuł. No i lubił zwierzęta. Wyglądało to wszystko obiecująco. Nawet go z
rodzicami poznałam.
- I co się stało?
- Nie uwierzysz – Alicja odetchnęła głęboko, a moja wyobraźnia odpaliła
się niczym sztuczne ognie.
- Chyba lubił małe dziewczynki.
- Co?
- No kurwa to właśnie. Co ci mam jeszcze wytłumaczyć? – Alicja
zionęła rozczarowaniem w losowych kierunkach ale mało na razie w Natalię, co ją
napełniło odwagą i nieco uśpiło jej czujność.
- Ale jak się to.. no wiesz, uwidaczniało?
Palce Alicji
puściły kubek i rozpoczęły swój tradycyjny taniec nerwowego kujawiaka, a
Natalia miała podejrzenie, czy nie skręcały niewidzialnego dżointa.
- Nie chcę o tym gadać – wydusiła w końcu Alicja i obie poczuły
się staro. Dziesięć lat niczym wieczność przetoczyło się przez ich życie, na
zawsze zrywając zaufanie i ten specyficzny rodzaj siostrzeństwa w
nieszczęściach, które przychodzić miały przecież po równo. Na tym polegał ich
cichy pakt. Układ o współuzależnieniu i lojalności w klepaniu wiecznej biedy. Dlatego
również został zerwany. Bo któregoś dnia Natalia już nie chciała być dłużej nieszczęśliwa.
- A jak się czują rodzice? – Natalia postanowiła pokazać, że szanuje
pomysł o nierozgrzebywaniu sobie wzajemnie zadrapań. Oczy Alicji znów wykonały
taniec po orbicie niecierpliwości, zakończony westchnieniem z braku wszelkich
nadziei.
- Ojciec jak zawsze udaje, że nad wszystkim panuje, a nic nie
ogarnia, a matka wymyśla sobie kolejne choroby.
- Ale tylko wymyśla?
- Taaak, no wiesz, jak ktoś chce się rozchorować, to się w końcu
rozchoruje. Co kilka miesięcy mamy zebrania rodzinne, co dalej z domem i z
ojcem na wypadek wypadku, które głównie odbywają się po to, żeby matka mogła podramatyzować
przed szerszą publicznością, a ojciec nieco odetchnąć. Co najśmieszniejsze
zasuwam tam, żeby się dowiedzieć, że dom i tak jest zapisany na mojego brata,
skoro ja już dostałam moje mieszkanie z długami, a on nawet nie przyjeżdża.
W 2019 tym skosił im trawę w ogrodzie i moja matka ciągle jeszcze żyje
przepełniona dumą po tym doniosłym zdarzeniu, zwalniając go nawet ze
świątecznych przyjemności celebrowania z nimi święta karpia, jajek czy czegotamkolwiek.
- Czyli na wigilii go nie było?
- Był! A jakże! Oczywiście, że musiał się pokazać z tą swoją
wywłoką i bachorem. Nawieźli rodzicom prezentów, bo się boją, żeby testamentu nie
zmienili. A moi starzy całkowicie zaślepieni, nawet mój ojciec, patrzą w
nich jak w obrazek i słuchają we wszystkim niczym telewizora. Jak kowidozę ogłosili,
to ja zapierdalałam z zakupami do nich oczywiście przez dwa lata, a ten idiota
jeszcze ich straszył, że ich na pewno pozarażam. Kurwa katarem. Więc mój stary,
na środku swojego ogrodu stał w w pięciu maseczkach i rękawiczkach po łokcie i
do mnie machał, żebym nie wysiadała z auta, tylko zostawiała im jedzenie przy
bramie – dłonie Alicji poczęły poszukiwania czegoś po stole i Natalia była już
całkowicie pewna, że żyją życiem oderwanym od swojej właścicielki. – A jak ty przeżyłaś
kowidozę? – Alicja nagle zmiarkowała, że założenie, że będziemy po tej samej
stronie kowidobarykady było uczynione być może nieco na wyrost, więc wbiła w
Natalię dekodujące spojrzenie, ostatnim wysiłkiem wstrzymując się jeszcze przed
odpowiednią dla tematu pogardą. Natalia westchnęła. Zgodnie z wynalezioną własnomyślnie
religią wypierania tematów grożących kłótnią, rękoczynem lub stanem
niepoczytalności, rozmowy o modzie na nazywanie wirusów imionami Natalia wpisała
na listę tematów zakazanych, razem z odżywaniem dzieci, polityką i
promieniowaniem wszelakim.
- Traumę mam – przyznała więc szczerze, licząc na szacunek należny
modnej w internetach terminologii, ale Alicja zinterpretowała to wyznanie jako
wysoką piątkę dla wyznawców samodzielnego myślenia i nieco się odprężyła.
- A Ukraina?
- Co Ukraina?
-Też przestałaś jeść ruskie pierogi? – zaśmiała się złowrogo,
jakby przesądzając odpowiedź, a jednak nie przestając skanować Natalii niczym
maszyna do rezonansu.
- Paradoksalnie jak wjechał temat wojny, ja już byłam w takim
stanie psychicznym, że już nic nie zmienił – Natalia nie miała powikłań do
rozwlekania się nad swoimi nieudolnościami wiec desperacko postawiła wszystko
na jedną kartę i zaryzykowała zmianę tematu na ostatni, który jej przyszedł do
głowy.
- A gdzie teraz pracujesz?
Cisza znów
wypełniła wszechświat ich wzajemnych napięć i rozczarowań i o ile cisza może
dudnić, Natalia czuła ją w skroniach niczym rytm wybijany na bębnach
przeznaczenia.
- Jeśli usłyszysz, że ją skurwysyny wyrzuciły właśnie z
powodu zacofania światopoglądowego firmy zarządzanej przez prawicowego wieśniaka,
który nie kumał palenia w kiblu leczniczej marihuany, po prostu dopij na hejnał
i udaj się w kierunku pustki na zewnątrz, gdyż ona uszkodzi cię dzisiaj mniej
– usłyszała podszepty podświadomości, których mądrość oparta była na
latach doświadczeń.
- W mega cudownej firmie, wydawnictwie takim w zasadzie małym,
niezależnym, które się nie boi wydawać wartościowych, trudnych treści, nie
tylko kurwa „Ukochany pod choinkę” czy co tam teraz piszą te instapisarki. Szef
jest mega, w pracy możesz na legalu jarać zioło i nikt się nie dopierdala. Zajebistą
mamy ekipę, wiesz bez tych wszystkich napalonych zjebów, więc nie muszę rozpinać
bluzki przy xero, żeby dostać papier. Wyjazdy firmowe ale takie nie na ruchanie,
tylko naprawdę kręcimy materiały w plenerze, o ludziach, którzy mają coś do
powiedzenia, ale nikt się nimi nie interesuje, bo nie tańczą na Instagramie. Dałabym
Ci wizytówkę – zaczęła grzebać w swoim torboworze, ale widać było, że od
początku bez nadziei na rezultat. Wreszcie wzruszyła ramionami - mogę ci wysłać
linka, jakbyś chciała. A ty jak?
- Ja zaczynam wszystko od początku. Nie pracowałam przez kilka lat –
Natalia poczuła pełzający po plecach dyskomfort społecznych ocen bycia matką,
ale postanowiła się nie pogrążać tłumaczeniem, dlaczego mając zero czasu dla
siebie i chęci do życia, nie rozkręciła własnej firmy, pisząc e-booki o
odnajdywaniu wewnętrznej mocy.
- Gdzieś mi tam mignęło, że napisałaś jakiegoś e-booka o kobiecej
sile, czy czymś? – celnie przycelowała w nią przyjaciółka.
- Kto takiego nie napisał – Natalia roześmiała się w nadziei, że
obróci wszystko w żart, ale nagle poczuła potrzebę, by stanąć za sobą, zamiast
tradycyjną nerwościeżką kwitować wszystko poklepywaniem po głowie małej, nieudolnej
Natalki, żeby rozbawić towarzystwo. – To był dla mnie ważny moment. Po czterech
latach od urodzenia córki zrozumiałam, że to jednak nie Blue Monday oraz, że
wcale nie chcę umrzeć, jak tylko skończę karmić. Poszłam na terapię, żeby
ogarnąć stany lękowe, bo bałam się jeść i oddychać. Na czterdziestkę pierwszy
raz wyszłam z domu bez dzieci i pojechałam na sabat, gdzie się dowiedziałam, że
nie wszystkie kobiety chcą mnie ośmieszyć i zjeść. Poczułam się nagle
lepiej, zaczęłam szukać jakiegoś sensu dla swojego życia więc zaangażowałam się
w bieganie w marszach. Wydawało mi się, że walczę o wolność dla siebie i
innych, dopóki nie przyszła kowidoza i nie zrewidowała moich poglądów na temat
ludzi w ogóle. Po dwóch latach palenia szałwii i robienia na wszystko
przestrzeni, miałam tak dość kobiecego ględzenia, że wymiksowałam się z kręgów,
ale też poczułam, jak rośnie we mnie siła i desperacko próbowałam docierać do niej w
każdy sposób, jaki przyjdzie mi do głowy. W kwietniu zeszłego roku pierwszy raz samodzielnie
opanowałam napad lękowy. A w maju odnalazłam Brata, który był od zawsze moim
niespełnionym marzeniem. Niczym puzzel wypełnił wreszcie pustkę, poczucie
osamotnienia i braku wsparcia, które towarzyszyło mi od dzieciństwa. Nagle
okazało się, że jednak lubię przeklinać
i jeść kiełbasę. Oraz żyć. Szczególnie w Bieszczadach. To tam zrozumiałam, że mam w
sobie tyle siły, że mogę zmieniać swoje życie tyle razy ile zechcę i ode mnie
zależy, co zrobię z jego resztą. Rozstaliśmy się z Tomkiem i budujemy wszystko
od nowa. Sposób na życie, na bycie rodzicami, mieszkanie oddzielnie, zarabianie pieniędzy i sposób na spełnianie marzeń – tego wszystkiego się uczę znów od początku. Ten ebook o żegnaniu się z przeszłością, która trzyma w
kleszczach strachu, był kamieniem milowym na mojej drodze, więc po prostu
musiał się wydarzyć – Natalia popiła zimnej pierniokawy i wstrząsnął nią
dreszcz. Był to albo dreszcz wstrętu do piany z ciecierzycy, albo uwolnienia,
bo nagle okazało się, że patrzy w okno i oddycha spokojnie, zamiast obserwować
w dziwnym napięciu biegające po stole Alicjopalce. Uśmiechnęła się. W zasadzie
było jej już wszystko jedno, co na to powie jej przyjaciółka. I tak nikt nigdy
nie zrozumie, gdzie była przez ostatnie kilka lat.
Alicja zastanawiała się nad czymś najwyraźniej, bo do ich
wszechświata znów dotarł Michael Buble ze swoją świąteczną radością, aż
wreszcie:
- Chciał, żebym się przebierała za małą dziewczynkę – odezwała się.
- Co?
- No i nakryłam go kiedyś. Z jego siostrzenicą. Siedmioletnią.
Natalia spojrzała na Alicję i zobaczyła, że jej palce trafiły ze
stołu do ust i zaczynają być gryzione do mięsa. Nikt nigdy nie zrozumie, gdzie
przez ostatnich kilka lat była jej przyjaciółka, pomyślała. Dotknęła ostrożnie
jej przedramienia i pokiwała głową.
- Bardzo mi przykro – powiedziała.
- Mnie też jest zajebiście przykro – odparła Alicja i przez
chwilę znowu były nieszczęśliwe na stary, znajomy sposób. Rozpostarte nad swoim
losem z mieszaniną złości i niedowierzania. Nieco samotne w swych niepowodzeniach,
nauczone usprawiedliwiania się przed każdym, zamiast przed sobą, lecz wciąż
jeszcze patrzące w przyszłość z nadzieją.
Prawie młode.
* Zakończenie historii 30tolatek - 27. Trzydziestolatki, Carrie Bradshaw i koniec historii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz